BAŁTYK BIESZCZADY TOUR 2018





Dla mnie BBTour to nie tylko sama jazda rowerem ale także konieczność dotarcia do odległego Świnoujścia. Nie cierpię długich podróży (poza rowerowymi oczywiście). By uprościć sobie ową podróż rower do Świnoujścia wysłałem kurierem, co okazało się strzałem w dziesiątkę. Sam tułałem się PKP prawie przez cały dzień. Polskie koleje nic nie zmieniły się przez ostatnie 20 lat, a na pewno nie zmieniły się na plus. W Świnoujściu miałem wynajęty pensjonat – warunki skromne ale czegóż mógłbym potrzebować poza śniadaniem, ciepłą wodą i miejscem na rower ? Dzień przed startem odprawa na której nie dowiedziałem się nic ciekawego. Była to natomiast okazja do spotkań ze znajomymi, których na przestrzeni lat trochę się już uzbierało. Potem pobłąkaliśmy się po plaży ignorując start honorowy oraz wrzuciliśmy w siebie jakieś żarełko i bro. Fajnie. Pierwsze grupy startowe poleciały już wieczorem.  Większość, w tym ja rano. Start z promu. W 1 i 2 grupie pojechali chłopaki z Szybkiego Kopyta. Przez pierwszą część wyścigu byli dla mnie punktem odniesienia ale mieli zbyt wiele wat(ów) pod nogą bym był w stanie ich dogonić, tym bardziej że moja grupa wyraźnie nastawiła się na równe rozłożenie sił nie zaś na gonitwę od początku. W sumie to racja. Szybko zostaliśmy we dwóch z Rafałem Janikiem a potem zaczęliśmy doganiać startujących przed nami i przed PK3 zrobił się już solidny peletonik. Na skutek zamieszania w punkcie kontrolnym ponownie zostałem w parze ale tym razem z Tomkiem Kaczmarkiem i jak się okazało wspólnie kręciliśmy przez kilkanaście kolejnych godzin. 
Bardzo szybko zauważyłem, że mój gps jest zwyczajnie za słaby na tak długą trasę i nawigacja na nim w szczególności w miastach jest mocno ułomna. Gdyby nie sprzęt kolegi zmarnował bym mnóstwo czasu na rozwiązywanie łamigłówek nawigacyjnych (i tak zresztą na skutek gapiostwa dołożyliśmy sobie parę km). Ku swojemu zdziwieniu pierwszą osobę z wieczornego startu dogoniliśmy jeszcze przed PK w Solcu Kujawskim (340 km) a potem osób takich było już mnóstwo. Wszyscy zgodnie twierdzili, że start wieczorny był głupim pomysłem. Przed Radomiem Tomek zaczął mocno słabnąć a gdy zdecydował, że pojedzie wbrew oficjalnej trasie przez centrum, na co ponoć zgodził się organizator, nasze drogi się rozeszły. W Osinach zajechałem jeszcze na sekundę do teściów – teściowa widząc jak wyglądam rozpłakała się – zupełnie nie wiem o co chodziło w końcu nadal czułem się jak cyborg. W Starachowicach duży PK. Równe 24 h od startu i nowa życiówka – 708 km. Najadłem się, naciągnąłem na siebie grubsze ciuchy i ogień. Tzn. miał być ogień ale nie było. Wyraźnie zaczęło brakować mi snu. Mocno spadła temperatura, zaczęło padać i wiać. Wtedy po raz pierwszy zacząłem się zastanawiać dlaczego nie zabrałem przeciwdeszczówki skoro od początku było wiadomo, że będzie padać. Do Opatowa docieram przemarznięty. Próby rozgrzania wychodzą słabo. Kolejny odcinek jest jeszcze gorszy. Nadal pada a do tego zaczyna mocno wiać. Cóż z tego, że z dobrego kierunku skoro moje cienkie ciuchy przebija na wylot. Do PK w Majdanie Królewskim (814 km) ledwie docieram kompletnie przemarznięty. No i tam jak się później okazało zrobiłem największy błąd całej tej imprezy. Z dawien dawna widziałem, że przy dużym i długotrwałym wysiłku muszę mocno uważać co zjadam bo konsekwencje mogą być straszne. Wchodzę na punkt i dostaję pyszny gorący barszcz z kiełbachą i (chyba) boczkiem. Zjadam cały i od razu robi mi się cieplej. Ściągam z siebie mokre ciuchy a z worka na śmieci i folii streczowej improwizuję warstwę wodoodporną. Gorąca herbata a potem kawa i aż chce się żyć. Lecę dalej i już po kilku kilometrach zorientowałem się co zrobiłem nie tak. Barszcz się nie przyjął. Nie zwiedzam wprawdzie jeszcze krzaków ale to tylko kwestia czasu. Słabnę coraz bardziej i do PK w Sędziszowie Małopolskim (860 km) docieram w trybie serwisowym. Już nie mogę nic jeść i ograniczam się do dwóch gorących herbat, które nie zmieniają radykalnie sytuacji. Z odcinka między Sędziszowem a Lutczą niewiele pamiętam. Na pewno były górki na które ledwie się wtaczałem, na pewno zjazdy na których straszliwie marzłem.  Za Domaradzem skatowany rozumek dostał kompletnej głupawki. Wydaje mi się, że ominąłem punkt kontrolny. Wracam kilka kilometrów. Nie jednak nie. Do przodu kilka kilometrów. Chyba ominąłem. Z powrotem. I jeszcze raz, i jeszcze…  To pomysłowe manewrowanie urozmaicam wielokrotnym zwiedzaniem lokalnych krzaków. Z każdym razem muszę ściągnąć z siebie worek na śmieci oraz strecz. Masakra. Na tym odcinku dołożyłem sobie ekstra ok. 30 kilometrów. Aż w końcu dojechałem na tyle daleko, że zauważyłem nieszczęsny punkt kontrolny. Tutaj jest filmik z wyścigu  W 12.46 widać moje zwłoki wjeżdżające na PK w Brzozowie (906 km). Na przejechanie oficjalnych 37 kilometrów między Sędziszowem a Brzozowem potrzebowałem 4 godziny i 40 minut. Opcje są dwie: wycofać się od razu albo po kilku godzinach snu. Coś tam zjadłem, wypiłem ze trzy herbaty i uwaliłem się na materacu. Było mi wszystko jedno. Ocknąłem się po kilku godzinach jeszcze przed świtem z poczuciem misji. Do limitu czasu jest jeszcze bardzo daleko może więc spróbuję gdzieś się dotoczyć. Wbrew obawom udało mi się zjeść śniadanie i wypić kawę. Organizm przestał się buntować. Ruszam i… jest ogień ! Jedzie mi się tak jakbym dopiero co wystartował z promu (no dobra – nie aż tak szybko). Do Ustrzyk Dolnych wyprzedzam kilkanaście osób a do Górnych jeszcze przynajmniej kilka. Udaje mi się zmieścić w 50 godzinach (49.48). 


Jeden obiad, drugi; browar, drugi, trzeci, jakieś ciacha, lody. Musiałem jeszcze dotrzeć do Ustrzyk Dolnych gdzie mam nocleg. Tam kolejny obiad i jeszcze dwa browary. Kolacja i nocleg w łóżku. To jeszcze  nie koniec – następnego dnia rowerem dotarłem do Rzeszowa (115 km) skąd litościwie zabrała mnie Ania. Łącznie od soboty do wtorku przejechałem 1217 km. 

Wnioski z imprezy są takie. Nogę mam wystarczającą na jednorazowe zrobienie takiego dystansu ( z tym, że w trybie sportowym jakieś 700-800 km). Do jego sprawnego pokonania niezbędny jest mi dobry gps – polar V650 do precyzyjnej nawigacji na takim dystansie absolutnie się nie nadaje. W sposób oczywisty brakło mi doświadczenia przede wszystkim w odpowiednim doborze ekwipunku. No cóż pewnych rzeczy nie da nauczyć się czytając informacje w Internecie.

 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz