Impreza
niewątpliwie była super pod względem towarzyskim i sportowym ale z całą pewnością
nie można jej określić mianem sukcesu organizacyjnego.
Kilka
uwag krytycznych.
1 1. Pierwsza
rzecz która wzbudziła moje zdziwienie i to jeszcze przed startem to regulamin.
Jest tam kilka linijek obowiązków organizatora, kilkanaście uczestników i
blisko półtorej stron kar dla uczestników. Dla mnie ta dysproporcja (zawodowo
zajmuję się karaniem) już wstępnie była rażąca ale pal to sześć o ile miałoby
to pozostać na papierze a tymczasem w praktyce było znacznie gorzej. Kary były
jednym z motywów przewodnich tej imprezy. W zasadzie w każdej rozmowie z osobami
z obsługi straszono nas karami, opowiadając kto jaką karę i za co dostanie,
ewidentnie doszukując się na siłę jakiś nieuczciwych działań uczestników. Przed
tego typu stwierdzeniami nie powstrzymywał się organizator na mecie. Co więcej
nawet w komunikacie końcowym również pojawiło się słowo kara. Na punkcie
kontrolnym w Dowspudzie grożono mi karą czasową 1 godziny bo na koszulkę z
numerem założyłem bluzę i to mimo tego, że nawet nie miałem zamiaru jeszcze
jechać. Z mojego punktu widzenia trąci to lekką obsesją i przyjęciem błędnego założenia,
że na maratony przyjeżdżamy oszukiwać.
2. Pakiet
startowy – jeden batonik. Tak tak – jeden !
3. Trasa.
W bezpośredniej rozmowie organizator zapewniał mnie, że trasa ma dobrą
nawierzchnię a kawałki z dziurami oraz brukiem mają po kilkaset metrów i
trafiają się sporadycznie. W praktyce wyglądało to tak, że pierwsza część trasy
to kompletna patatajnia na której głowa odpadała od karku a plomby z zębów.
Trzykrotnie z mocowania wypadł mi bidon triatlonowy, co nie zdarzyło mi się
nigdy wcześniej mimo, że jeździłem z nim po różnych zadupiach. Oczywiście jestem
w stanie przyjąć wersję, iż trasy nie dało się podprowadzić inaczej ale
twierdzenia, że nawierzchnia jest spoko są zupełnym nieporozumieniem. Całkowicie
odmienne oceniam drogę powrotną. Owszem tu również zdarzały się gorsze kawałki
ale ich proporcja to dziurawców pozwalała rozsądnie się przemieszczać i to mimo
uprzedniego znacznego sponiewierania.
4. Punkty
kontrolne – ogólnie dramat a nawet tragedia. Zgodnie z regulaminem organizator
zapewnia wsparcie żywnościowe na punktach kontrolnych a uczestnik ma obowiązek podpisać
listę obecności oraz uzyskać pieczątkę w książeczce. W tym wypadku punktów było 9.
- PK2 (Sztynort)
Nie chciałem pierogów ale za to poprosiłem drugiego banana. Odmówiono mi z
argumentacją, że są policzone. Ok. Nie umrę z głodu.
- PK3
(Gołdap) Punkt nie istniał w ogóle. Sytuację ratowała w ostatniej chwili
Pani Weronika organizując improwizowany punkt kontrolny z bagażnika samochodu a
listę podpisywaliśmy na chodniku. Słabo.
- PK5 (Sejny)
Tu było jeszcze ciekawiej. Były wprawdzie catering ale za to nie było listy i pieczątki.
Znając ogólną chęć organizatora do karania uczestników zaczęliśmy tworzyć
własną listę z podpisami. Gdy powoli się zbieraliśmy przyjechała Pani Weronika
przywożąc listę i rozbrajająco stwierdzając, że jedziemy za szybko.
- PK8 (Reszel)
Sytuacja niemal bliźniacza. Z obsługi nie ma nikogo. Kelnerka na szczęście wie,
że ma nam dać jeść. Wody nie ma. Można kupić lub nalać z kranu w łazience
(poważnie – taką dostaliśmy sugestię). Po dłuższej chwili przyjeżdża Pani Weronika przywożąc wodę. I
teraz najlepsze – dowiadujemy się, że PK9
(Jeziorany-Kikity) w ogóle nie istnieje a my mamy obwiązek zatrzymać się
pośrodku niczego po to by system gps organizatora to zauważył. Długo szukałem
szczęki na podłodze. W praktyce wyglądało to nieco lepiej chociaż nadal śmiesznie.
W miejscu gdzie miał być punkt stał na poboczu na awaryjnych samochód. Pani
Weronika usiłowała nam dać resztki prowiantu wożonego cały dzień w samochodzie
a listę podpisywaliśmy na kolanie. Wypas.
Wątek braku toalet w plenerowych puntach kontrolnych
jest już poruszony na forum podrozerowerowe.info – nie chce mi się go
powtarzać.
Wszystkie w/w okoliczności powodowały, że już po raz
drugi (pierwszy raz w tym roku na Pięknym Wschodzie) poczułem się traktowany
przedmiotowo. Mam zapłacić kasę, jechać i nie narzekać a jak coś to walną mi jeszcze
karę. Bo tak. Nie podoba mi się to tak delece, że mało prawdopodobne bym w tym
cyklu wystartował ponownie (być może wyjątek zrobię dla BBT). Z tego co się
orientuję podobne stanowisko ma Szybkie Kopyto oraz kilka innych osób z
czołówki Ultra w Polsce Nie sądzę jednak by organizator przejął się naszym
brakiem, w końcu do czego potrzebne są mu osoby robiące wynik sportowy i czepiające
się takich pierdół jak brak punktów kontrolnych.
Dość już tej krytyki.
Jeśli zaś chodzi o sam przebieg maratonu to to Paweł
Bieniewski ładnie opisał go tutaj i to tak szczegółowo, że w zasadzie nie ma co dodawać a pod tym opisem (z zastrzeżeniem
w/w uwag) podpisuję się jedną i drugą ręką.
Co do aspektu sportowego to udało się wspólnie Pawłem Brodzińskim wygrać wyścig. Przede wszystkim dzięki zgodnej współpracy oraz współpracy z dogonioną przez nas pierwszą grupą startową w składzie: Cezary Urzyczyn, Edward Radzikowski, Łukasz Kreft, Marian Kołodziejski, Jerzy Pikuła i Paweł Bieniewski. Dziękuję. Przy okazji ponoć pobiliśmy rekord trasy tylko nie wiem do końca w jakim czasie. Według organizatora jest to równe 20 godzin. Z moich obliczeń wynika że ciut szybciej ale to akurat nie ma znaczenia.
Tutaj jest relacja Viking Bike Team
Tutaj jest relacja Viking Bike Team
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz