Na początku był chaos…
Trwał kilkanaście
kilometrów...
Zupełnie nie mogliśmy dojść
do porozumienia w jakim tempie jechać, kto daje zmianę i jak długo. Ktoś
szarpnął, odpuścił, ktoś inny poprawił i tak w kółko.
Po pewnym czasie się ustabilizowało.
To znaczy dwóch chłopaków z Wawy (?) zaczęło ciągnąć, niespecjalnie oglądając
się na pozostałych no i jakoś poszło. Pierwsze dwie osoby ze poprzednich grup złapaliśmy
ledwie po dwudziestu minutach jazdy. Naszła mnie statystyczna refleksja, że
jeśli pojedziemy na 24 godziny to ta dwójka nie zmieści się w 36. Niewiele się
pomyliłem. Jedzie się nieźle tylko że sprzęt nie bardzo chce współpracować. Bidony
z tylniego koszyka co chwilę się wysuwają a w końcu gubię jeden z nich. Olać. W
międzyczasie Wax zaczyna coś słabować na podjazdach – wspomina nawet o jakimś
pożegnaniu. Co to za pożegnanie bez wódki ? Kolejna awaria jest bardziej irytująca.
Tylna lampka zamocowana jest za nisko na sakwie i na wybojach uderza o oponę.
W końcu zaczyna się odkręcać. Z żalem muszę się zatrzymać . Szansę na
dogonienie swojej grupy oceniam jako nikłą – gaz w międzyczasie zrobił się już
straszny. Odkręcam lampkę (w zasadzie jej resztki) i podkręcam tempo. Na kilkunastu kilometrach wyprzedzam kilkanaście osób i w końcu widzę
grupę. Tyle, że wcale nie była to moja grupa a jedna z wcześniejszych. Dopiero
w Strzegomiu na podjeździe dochodzę kilka osób a wśród nich Waxmunda. Dogonił
mnie ledwie kilka minut później holowany przez chłopaków z ostatniej grupy. O
dziwo było ich tylko trzech (czterech ?).
Co stało się z resztą ? Gaz poszedł straszny. Pierwszy raz na zmianę
udało mi się wyjść dosłownie na chwilę za Jaworem i to nie był dobry pomysł.
Zresztą nieco wcześniej o mało nie spadłem z wrażenia z siodełka gdy przy
tempie gdzieś ok. 38 km/h po płaskim usłyszałem jak Tomek mówi do prowadzącego
by przyspieszył bo średnia spada. Za Myśliborzem zaczął się pierwszy prawdziwy
podjazd. Dopiero tutaj dogoniliśmy moją pierwotna grupę oraz mnóstwo innych
osób. Po podjeździe zostało nas tylko sześciu z dwóch ostatnich grup. Na zjeździe
wyprzedziliśmy jeszcze kilkanaście osób, dwie lub trzy tankujące w sklepie i
wreszcie solistę który wytrzymał z nami kilka kilometrów a którego spotkałem
ponownie kilka godzin później na bufecie. Przed nami nie było już nikogo. Górki
zrobiły się coraz większe i powolutku zacząłem odstawać.
Najpierw na podjeździe
w Świdniku a potem na początku podjazdu pod przełęcz Rędzińską zostałem. Pewnie
gdybym się zagiął utrzymał bym koło ale mając w perspektywie prawie 400 km
jakie są jeszcze przede mną nie miało to większego sensu. Wjechałem sobie
własnym tempem a potem w dół po równiutkim asfalcie. Był tak fajny, że z
rozpędu przestrzeliłem zakręt. Po kilku kolejnych kilometrach wodopój i dalej
już całkiem spokojnie w kierunku esencji tej imprezy. Potwora który wyciągnie z
nas resztki sił; przeżuje i wypluje – przełęczy Karkonoskiej. Po drodze jeszcze
dwukrotnie na przejazdach kolejowych zgubiłem bidon. Masakra – nic mnie tak nie
stresowało podczas tego maratonu jak bidony. Mocno zdziwiony w Podgórzynie
dogoniłem wspomnianych wcześniej chłopaków z Wawy. Byłem przekonany, że
odjechali mnie dobre kilkanaście kilometrów. W międzyczasie dojeżdża Wilk i
ktoś jeszcze. Podjazd dla mnie jest straszny. Pierwsza część jeszcze jakoś
idzie ale potem jest już zupełnie słabo. 28 zębów z tyłu przy moim stopniu
zmęczenia to zdecydowanie za mało. Z trudem przepycham korby aż do momentu gdy
przy stromiźnie gdzieś koło 20% muszę zejść a potem już pod koniec jeszcze raz.
Napis na asfalcie „wytrwajcie do końca wy konie” mobilizuje mnie tylko na
chwilę. Podjazd jest niewdzięczny jeszcze z jednego powodu – nie ma tu żadnych
widoków, nic co osłodziło by nieco trudy. Tylko stromizna i droga idąca niemal
prosto w górę. Na przełęcz docieram sam. Ktoś pojechał do przodu, ktoś został z
tyłu. Asfalt po czeskiej stronie miodzio. Szeroko jak na autostradzie i cały
czas w dół. Jedzie się super. Niestety woda na wyczerpaniu a oczywiście nie
przyszło mi do głowy by zabrać lokalną walutę. Stopniowo cierpię coraz
bardziej. Po 60 km bez wody toczę się już właściwie tylko siłą woli. Dość długo
przed sobą widzę kogoś z naszych (Wilk ?) ale gdy pomyliłem drogę w Trutnowie
zniknął mi ostatecznie. Tuż za granicą tankowanie podczas którego wyprzedza
mnie trzech chłopaków. Na bufet docieram już w dobrym stanie. Zdziwiony jestem nieco
obecnością Przemka Liebnera (ostatnio widziałem go jakieś 140 km wcześniej), który
delikatnie rzecz ujmując nie wygląda dobrze. Obsługa rewelacyjna, żarcie pycha.
Nie ma się więc gdzie spieszyć. Siedzę sobie i siedzę usiłując naprawić przy
okazji tylną lampkę co okazało się możliwe dopiero po przywiązaniu jej różową
włóczką użyczoną przez miłą Panią z bufetu. Przyjechały Hipki i zanim zdążyłem
coś powiedzieć odjechały. Przyjechał Waxmund. W końcu doszedłem do wniosku, że
przeginam z tym odpoczynkiem. Pojechałem sam ale za chwilę dogonił mnie Przemek
z którym jak się okazało przejadę praktycznie całą drogę do końca. Narzeka na
samopoczucie ale jedzie. W Kudowie zaczyna się ściemniać. Na deptaku mnóstwo
osób pijących sobie browarki – Przemek kilkukrotnie proponuje by do nich
dołączyć ale odmawiam. Mam pewność, że jeśli walniemy po piwku to szansa na
dalszą jazdę jest niewielka. Na podjeździe doganiamy Hipka i Hipkę ale gdy przebieramy
się na szczycie przeganiają nas i to już jest nasze ostatnie spotkanie. Przemek
mocno osłabł – na tyle mocno, że nie jest w stanie jechać dalej. Decyduje się
na dłuższy odpoczynek. Zmartwiony nieco zjeżdżam w kierunku Radkowa, gdzie po
ciemku motam się w wąskich uliczkach próbując znaleźć właściwą drogę.
Kilkanaście km dalej znów jedziemy razem. Towarzysz wprawdzie nie może nadal
jeść ale wygląda ciut lepiej. Przerwa na kawę w Polanicy i historia się
powtarza. Przemek znów osłabł. Mam teorię, że nie powinien się w ogóle
zatrzymywać bo przerwy źle na niego działają. Ile czasu można pić kawę podczas maratonu
? 27 minut ! To że była to podwójna niewiele zmienia. Nasz reżim postojowy
ogólnie wygląda słabo a wręcz go nie ma. Podczas postoju na stacji dogania nas
Waxmund który nawet nie chce słyszeć o przyłączeniu się do picia kawy.
Odjeżdża. Jeśli chodzi o długość postojów to nasza taktyka niewątpliwie jest
hmm… oryginalna. Na podjeździe pod Puchaczówkę doganiamy Waxmunda który
wyraźnie cierpi i jadącego kilkadziesiąt metrów przed nim Daniela Śmieję (skąd
on się tu wziął ?). To były nasze ostatnie spotkania na trasie. Ostatni duży
podjazd za Lądkiem, ostatni raz chwilę do Czech i „cudowna” nawierzchnia od
Paczkowa praktycznie do mety. Tak sobie myślę, że to nawet dobrze że była taka
patatajnia bo na równym pewnie byśmy usnęli w trakcie jazdy. Końcówka jest
trudna jeszcze z innego powodu – nie bardzo jest gdzie zatankować i gdzie
uzupełnić prowiant. Na szczęście towarzysz ratuje mnie kanapką i żelem. Na metę
wjeżdżamy przed 7 . Czas oficjalny 22.26 h – 12 miejsce. Czyli założenie
przedstartowe by zmieścić się w 24 h zostało spełnione. Ania wraz z Hanią i
Zosią zrobiły mi niespodziankę przyjeżdżając mimo wczesnej pory na metę –
zostałem dwukrotnie udekorowany.
fot. Goofy601 |
fot. Jelona |
fot. Goofy601
Imprezka na najwyższym
poziomie – nie mam żadnych zastrzeżeń co do organizacji oraz samej trasy. Wiele
dobrego powiedziano w tym temacie na FORUM i ja także przyłączam się do pochwał.
Równie istotny jest też klimat Maratonu Podróżnika związany z ludźmi w
nim uczestniczącymi, co jak dla mnie czynią go imprezą unikalną w skali kraju.
Rower spisał się bez zarzutu. Zupełnie do bani był natomiast pomysł transportu
dwóch dodatkowych bidonów za siodełkiem. Jeden zgubiłem niemal od razu, drugi
wypadał mi kilkukrotnie. Nie mam na razie
patentu na transport wody. Camelbak ? Pomyłką okazało się również zamontowanie
tylnej lampki na sakwie zbyt blisko opony co skutkowało jej uszkodzeniem. Muszę
jeszcze trochę dopracować taktykę jazdy i będzie git. Jeśli chodzi o zdrowie to
zaryzykuję stwierdzenie, które być może nie jest do końca na miejscu po przejechaniu
500 km i prawie 7 km w pionie, – „ jakoś tak mało się zmęczyłem”
Świetnie napisany artykuł. Jak dla mnie bomba.
OdpowiedzUsuńDziękuję :) Cieszę się że się podobało :)
OdpowiedzUsuń