Nie
będzie to tradycyjna dłuuuga relacja – przyczyna jest prozaiczna – lenistwo. Traktuję
ją wyłącznie jako uzupełnienie fotek znajdujących się na Picasie. Wyprawa jest
realizacją ubiegłorocznej koncepcji, która wówczas przegrała z Korsyką; z małą
modyfikacją – bez Wenecji. Start i meta na campingu w Bled. Sprawdzony skład
dwuosobowy J
I.
Dzień
7 maj 2012 r. (Pn) Starachowice – Bled (samochodem – 1047 km)
Wyjazd
o 4.00 Droga do Cieszyna słabiutka –
mimo młodej godziny spory ruch. Ania śpi. W winietki zaopatrujemy się przed
granicą. Trasa przez Czechy super – do autostrady z płyt można się
przyzwyczaić. Drogi w Austrii rewelacyjne – być może kiedyś będzie tak u nas a
może nie ;). Troszkę błądzimy w okolicach Klagenfurtu ale warto było gdyż
okolice przepiękne. Do Słowenii wjeżdżamy przez przełęcz Loibl. Kiedyś miałem
koncepcję by przyjechać tu z sakwami ale jak zobaczyłem stromiznę w
szczególności od strony południowej to zdecydowanie mi przeszło :D. Do Bled
docieramy pięknie położonymi bocznymi drogami. Camping w tym miejscu gdzie się
go spodziewaliśmy. Za nocleg i tygodniowe parkowanie samochodu 34 euro – cena
do zaakceptowania. Rundka po mieście. Symboliczne ilości turystów. Pizza, browar a potem wypijamy jeszcze prawie
całego Grantsa którego mieliśmy na czarną godzinę – normalka :D. W nocy deszcz
II.
Dzień
8 maj 2012 r. (Wt) Bled - Zgornja Rovna - Kranjska Gora - Przełęcz Vrsić (1611)
- Żaga – Kobarid – 105 km – 6.02 h śr 17.4 km/h
Od
samego rana słońce. Mamy troszkę problemów ze znalezieniem właściwej drogi
wyjazdowej z miasta ale ostatecznie się udało. Do południa jedziemy wzdłuż
rzeki Radovna. Trasa w większej części pozbawiona asfaltu co jednak z uwagi na
leniwe tempo w ogóle nie przeszkadza. W Zgornja Radovna potężny podjazd (już po
asfalcie) wg oznaczeń 18% ale miejscami na pewno więcej a potem wariacki zjazd
do Mojstrana. Początkowo mieliśmy jechać główną drogą ale jak się okazało tuż
obok była piękna asfaltowa ścieżka rowerowa – żal nie skorzystać. Obiad w
Kranjskiej Gorze a potem wspinaczka na przełęcz Vrsić. Oczywiście umknęła nam
konieczność zakupu wody na tą okazję i w połowie drogi musieliśmy tankować w
rzece – standard J.
Podjazd fajny, wszystkie zakręty wybrukowane, na każdym z nich znak podający
aktualną wysokość – trochę to frustrujące. Przeciętne nachylenie ok. 14 %. Na
przełęczy mimo upału nadal leży śnieg. W trakcie szybkiego zjazdu spotykamy
parę kanadyjskich sakwiarzy jadących na wiekowych szosówkach. To ich drugi ( a
może trzeci) tydzień podróży po Słowenii. Okolice dziwne – część budynków
opuszczona. Mnóstwo cmentarzy wojennych. Sklep znajdujemy dopiero w Bovec. Do
Kobarid docieramy dość szybko mimo przeciwnego wiatru i kilku solidnych górek.
Camping miał być niby czterogwiazdkowy ale jedyne co przypominało cztery
gwiazdki to cena (19 euro). Trwa nie skoszona, ogólny nieład, portiernia sprzed
dwudziestu lat, węże, hałasujący Niemcy którzy spożywają jakieś koszmarne ilości
alkoholu i w tym stanie zabawiają się przechodzeniem po linie rozciągniętej
między drzewami. Skandal. Wypijamy jakieś piwo – dobre.
III.
Dzień
9 maj 2012 r. (Śr) Kobarid - Gorizia – Sistiana – 83 km – 3.54 h śr 21.28 km/h
Budzik
jest zbędny – budzą nas punkt siódma maszyny budowlane robiące niedaleką drogę.
Objeżdżamy Triglavski Park Narodowy od południa wzdłuż Soćy – widoki
niesamowite. Po kilkunastu kilometrach rzeka skręca a my razem z nią. Gdyby nie
upał etap zupełnie lajtowy. W Kanal robimy przerwę na pyszną kawę. Samo
miasteczko też niczego sobie. Jego dodatkową atrakcją są zawody w skokach do
wody. W trakcie naszego pobytu zawodów wprawdzie nie było ale została skocznia
i to w zupełności mi wystarczy – z poziomu mostu do lustra wody jest 17 metrów.
W międzyczasie rzeka zdążyła się rozleniwić a my razem z nią. Upał potworny.
Tuż przed Novą Goricą pobieżnie oglądamy Most Solkański – podobno największy
kamienny kolejowy most na świecie. W mieście przedostajemy się na stronę
włoską. Gorizia fajna ale temperatura jest straszna co powoduje pospieszną
ewakuację do klimatyzowanego McDonalda. Późnym popołudniem docieramy do Duino –
sjesta wymuszona zamkniętym spożywczakiem i co za tym idzie Grande Browar J. Pikolo nie zaspokajał naszych potrzeb ;).
Kilka kilometrów dalej bez pudła trafiamy na upatrzony wcześniej camping w
Sistianie. Miejscówka na pełnym wypasie – basen, market, czyste łazienki. Cena
(17 euro) za takie wygody do zaakceptowania. W cenie było też stado komarów i
kleszcz. Niestety z uwagi na 200 metrową przepaść nie dało się zejść do morza
ale co tam. Sesja foto, wino, kima. Gorąco, nawet bardzo gorąco.
IV.
Dzień
10 maj 2012 r. (Czw) Sistiana - Triest - Santa Barbara - Koper - Piran - Umag –
Novigrad - 108 km – 5.31 h śr 19.58 km/h
Temperatura
nie pozwala długo wysiedzieć w namiocie. Jazda w kierunku Triestu. Po drodze
oglądamy zamek w Miramare, który wraz z olbrzymim parkiem robi niesamowita
wrażenie. Wjazd do Triestu nie nastręcza większych trudności. Gorzej jest jak
zwykle z wyjazdem ale ostatecznie się udaje. Po kilku kilometrach odbijamy w
głąb lądu i przez Santa Barbarę wjeżdżamy ponownie do Słowenii. Sporo fajnych
podjazdów. Jakimiś trzeciorzędnymi drogami, na skróty docieramy do Koper. Wjazd
do miasta świetnie oznakowaną ścieżką rowerową. Obiad i oględziny miasteczka –
fajne. Z miasta również wydostajemy się ścieżką rowerową tym razem wzdłuż
wybrzeża aż do Isoli a potem już normalną drogą do Piran. Miasteczko przepiękne
– za opis w zupełności wystarczą zdjęcia. Spotykamy jakąś wycieczkę z
Białegostoku i wcinamy lody o wdzięcznej nazwie Kupa. Wyjazd pod mega górkę.
Granica z Chorwacją to zupełna formalność. Ledwie rzucili okiem na paszporty.
Mimo objazdów sprawnie docieramy ponownie nad morze tym razem w miejscowości
Umag. Mocno zaniedbane i przesiąknięte socrealistyczną zabudową miejsce. Zakupy
i po kilkunastu kolejnych kilometrach trafiamy na camping. Cena przyzwoita (120
kun) Znów w gratisie dali komary oraz ekstra mrówki. Kolacja na plaży –
smakowała wybornie. Nadal potwornie gorąco.
V.
Dzień
11 maj 2012 r. (Pt) Novigrad - Poreć - Stranici - Rovinj - Pula – Stoja - 108
km – 5.00 h śr 21.60 km/h
Po
śniadanku sprintem do Novigradu. Sympatyczne miasteczko. Mimo młodej godziny
upał straszny. Docieramy do Poreć. Mnóstwo turystów i pyszne lody w knajpie
gdzie kelnerzy operują podstawowymi zwrotami w wielu językach w tym, o dziwo,
również polskimi. Gorąco odstręcza od dokładniejszego zwiedzania miasta.
Podejmujemy próbę skrócenia trasy i wjeżdżamy w interior. Niestety gdzieś
pomyliliśmy drogę i finalnie pokonaliśmy taką samą odległość jak wzdłuż
wybrzeża a w dodatku górkami. Już po południu docieramy nad malowniczy Kanał
Limski. Zakupy alkoholowo-oliwne i szybkim tempem do Rovnj. Na obiad pizza i
browar który okazuje się być tańszy niż coca–cola – wybór jest więc oczywisty
;). Miasto bardzo fajne. Po raz kolejny dziś udaje nam się pomylić drogi przy
wyjeździe z miasta i do właściwej trasy przebijamy się szutrami. Do Puli sporo
hopek i nadal niezmiennie gorąco. Pula nie robi dobrego pierwszego wrażenia –
spory ruch, roboty drogowe, objazdy. To wrażenie równoważy nieco rzymski
amfiteatr – piękny. Znów nie możemy znaleźć drogi do campingu. Z pół miasta
zjechaliśmy zanim trafiliśmy we właściwe miejsce. Camping olbrzymi ale rządzą
nim jakieś dziwne zasady. Jest niemal całkowicie pusty ale można rozbijać się
tylko w wyznaczonych miejscach a w dodatku recepcja jest wieczorem zamknięta,
część łazienek w remoncie. Cena akceptowalna (18 euro). W nocy napada nas jeż
ale odpieramy atak. Niezmiennie gorąco.
VI.
Dzień
12 maja 2012 r. (Sb) Stoja - Pula - Labin – Mattuglia - 102 km – 5.16 h śr
19.37 km/h
Śniadanko
i sesja foto nad brzegiem morza a potem dłuuuga rundka przez starówkę. Naprawdę
jest co oglądać. Mnóstwo zabytków z czasów rzymskich, w większości w doskonałym
stanie. Do tego jeszcze nie ma ludzi - super. Napojeni kawą i czekoladą ruszamy
w głąb lądu. Magistrala Jardańska zupełnie pusta – cały ruch idzie autostradą.
Piekielnie gorąco. Za Barban przepiękny zjazd serpentynami a potem długi
podjazd aż do Labina. Mnóstwo kolarzy – chyba jakiś wyścig. Przybieramy
obojętny wyraz twarzy – oczywiście, że ten podjazd nie wymaga od nas żadnego
wysiłku ;). Starówka w Labinie na wysokiej górze. Podjazd na stojąco po bruku –
masakra. Miasteczko śliczne. Mnóstwo schodów, zaułków, wąskich uliczek i do
tego kolory, kolory i jeszcze raz kolory. Pizza i browar na rynku. Zdecydowanie
za dużo - pizzy oczywiście ;). Wyjazd z miasta z górki a potem solidny podjazd
i znów znajdujemy się na wybrzeżu. Pizza nadal nie strawiona. Droga solidnie
faluje z tendencją spadkową. Kilkakrotnie zjeżdżamy aż do poziomu morza. Kolor
morza powalający, za tło robią wyspy. Przed Opatją dłuższa przerwa którą
wykorzystujemy na kąpiel w morzu. Temperatura wody zdecydowanie do
zaakceptowania, mogłoby jeszcze być mniej kamieni. Camping za Opatją (110 kun).
Warunki skandaliczne – łazienki w remoncie, trawa nie skoszona, za płotem
ruchliwa droga. Jedyny plus to sympatyczna plaża. Jakieś wino i dożynki w
restauracji a potem namiastka kolacji. W nocy deszcz.
VII.
Dzień
13 maja 2012 r. (Nd) Mattuglia - Rupa - Postojna - Predjam – Planina - 94 km –
5.35 h śr 16.84 km/h
Rano
w wcale się nie wypogadza a dodatku jest paskudnie zimno. Nie ma nawet gdzie
zjeść śniadania – jedyne dostępne zadaszenie to remontowana łazienka. Ruszamy
pod górkę w padającym deszczu. W miarę upływu czasu sytuacja nie tylko się
poprawia ale wręcz pogarsza. Zaczyna wiać. Tuż przed granicą porywy wiatru są
tak potężne że w zasadzie uniemożliwiają sensowne przemieszczanie się. Cała
uwaga skupia się na tym by się nie przewrócić. Podczas chwilowego postoju wiatr
porywa rower Ani. Maszyna zachowuje się jak latawiec. Na szczęście nic się
poważnie nie uszkodziło. Dopiero w Słowenii temperatura zaczyna być bardziej
znośna, deszcz też jakby się zmniejsza. Jedynie wiatr nadal dokazuje. Drugie śniadanie
podczas którego orientujemy się że w Słowenii piekarnie otwarte są 7 dni w
tygodniu do 22.00. Z przedniego koła powoli uchodzi powietrze. Ignoruję ten
problem. Do końca dnia jeszcze kilkakrotnie pompuję koło. W Podstojnej jemy
pyszną pizzę. Lokalny termometr wskazuje ledwie 9 stopni, wiatr urywa głowę. Do
Predjamy sporo solidnych podjazdów. Zamek w Predjamie powalający. Zaczynamy szukać
noclegu pod dachem co jednak mimo turystycznej okolicy okazuje się dość trudne.
W pensjonacie w Predjamie właściciel twierdzi, że nie ma miejsc – jasne, jasne.
Dzięki pomocy lokalnego traktorzysty i jego syna udaje nam się odnaleźć drogę w
kierunku Planiny - sama mapa okazała się zdecydowanie nie wystarczająca. Z
dużym trudem docieramy do Planiny. Sporo górek, wieje strasznie. Kolejna próba
znalezienia noclegu. Tym razem skuteczna. Pensjonat w knajpie. Warunki
rewelacyjne – TV, obiado-kolacja, śniadanie, browar. Cena gdzieś koło 70 euro
za wszystko. Robimy wielkie suszenie. Wymieniam dętkę w rowerze. Dziury w
starej nie znalazłem więc uznaję, że winny jest wentyl. Tak naprawdę w oponie
tkwił miniaturowy cierń ale dowiedziałem się o tym dopiero po powrocie do
Polski.
VIII. Dzień 14 maja 2012 r. (Pn) Planina
- Idrija - Cerkno - Żelezniki - Kropa - Bled - 115 km – 6.43 h – śr 17.12 km/h
Rano
paskudnie zimno i wieje. Zaraz po starcie okazuje się jednak że cały czas
konsekwentnie jest z górki a dodatku wiatr w plecy – niecodzienne.
Błyskawicznie docieramy do Idrija do której prowadzą wariackie serpentyny.
Pijemy kawę i zrzucamy z siebie część zbędnych ubrań. Temperatura dużo
fajniejsza. W Cerknie już gorąco. Mimo że miasteczko turystyczne obiadu nie ma
gdzie zjeść. Wybrana przez nas droga przez góry podobno jest zamknięta ale
tubylcy nie każą nam się tym specjalnie przejmować . Pyszny obiad już za
miastem – jakieś lokalne przysmaki. Zaczyna się seria podjazdów która z różnym
natężeniem trwa dość długo. Widoki obłędne. W końcu dojeżdżamy do znaku zakazu
wjazdu, który ignorujemy. Po kilku kolejnych kilometrach drogę zagradza nam
koparka gąsiennicowa. Ale na razie da się przejechać. Kawałek dalej droga jest już
jednak całkiem rozkopana. Z prawej strony zbocze na którym siedzą zdumieni
robotnicy z lewej rwąca rzeka. Alternatywy nie ma – wątpliwe by udało nam się
jeszcze dziś wrócić z powrotem przez góry. Na szczęście operator koparki zrozumiał
powagę sytuacji i zasypał dziurę dzięki czemu udało nam się przepchnąć rowery.
Po naszym przejściu nienerwowo ponownie zaczął kopać. Fajny koleś J. Do Żelezników z górki ale potem trzeba
przebić się przez kolejne pasmo górskie. Masakryczna ilość serpentyn którymi
wydostajemy się na północne stoki. Stąd widać już Alpy Julijskie i gdzieś w
dole Bled. Wariacki zjazd do Kropy i hopkami do Bled. Po drodze mnóstwo
kolarzy. Na campingu tradycyjnie jakiś cyrk z miejscem na namiot – dostaliśmy
„kwaterę” która nie istniała ale co tam. W nocy strasznie zimno.
IX.
Dzień
15 maja 2012 r. (Wt) Bled – Starachowice (samochodem – 1053 km)
Wyjazd
wczesnym rankiem. Przejazd przez Austrii błyskawiczny. Już w Czechach sjesta w
Mikulov – bardzo sympatyczne miasteczko. Droga przez Czechy również nie
nastręcza żadnych trudności. Obiad za Cieszynem. Od tego miejsca zaczęły się
schody – korki, chwilami fatalna nawierzchnia, słabe oznaczenie dróg. Na koniec
skopała się jeszcze pogoda i w dodatku jak się później okazało na dość długo.
Namiot musieliśmy wysuszyć w mieszkaniu.
Podsumowanie
Rowerami
przejechaliśmy dystans 715 km w łącznym czasie 38.01 h co daje średnią 18.81
km/h. Suma przewyższeń wg bikemap ok. 10.900 m. Koszt całej imprezy to niecałe
3.000 pln. Wyprawa niezbyt wymagająca rowerowo za to przepiękna widokowo. W
końcu miały być to wakacje nie? ;)
/Marcin/
Gratuluję pomysłu i samozaparcia - ja chyba bym się nie odważył pokonać tylu kilometrów rowerem. :) Zapraszam na mojego bloga, gdzie opisuję m. in. nasz przejazd przez przełęcz Vršič - samochodem: ;)
OdpowiedzUsuńhttp://zatrzymujeczas.pl/blog/podroze/item/189-ekspedycja-slowenia-5-radovljica-skocznia-w-planicy-i-przelecz-vrsic