II KÓRNICKI MARATON TURYSTYCZNY 2016

Siedzimy sobie we dwóch w ciepełku, przed nami wielkie michy z parującym makaronem oraz dzięki uprzejmości Elizium popychacz w postaci piwa. Wszystko za nami.  Z jednej strony komfort związany z w/w okolicznościami a z drugiej dyskomfort – boli mnie wszystko, w tym części ciała które pozornie nie mają nic wspólnego z jazdą na rowerze. W dodatku jazda w przeciwdeszczówce spowodowała, że się ugotowałem. Śmierdzę – mocno śmierdzę. Żonie Elizium najwyraźniej to nie przeszkadza. Przysiadła się do nas. „Po co to robicie?” Krzysiek mój współtowarzysz wybrnął łatwo - „wybieram się na BB Tour a dziś to był trening. „A ty?” Coś zaczynam bredzić o potrzebie sprawdzenia się i takie tam. No właśnie – po co ? Tak naprawdę nie wiem.  Mam już tyle lat i sporo przeżyłem tak, że nie muszę sobie samemu nic udowadniać. Nic nie muszę udowadniać również swojemu otoczeniu – w płaszczyźnie rowerowej większość moich znajomych (również rowerowych) traktuje mnie jak totalnego świra. Nie jest to także prezent na urodziny ( w poniedziałek kończę 40 lat – ło matko :D). Więc po co ?
Pierwszy raz przejechać 500 km spróbowałem na Maratonie Podróżnika – nie udało się ale tylko z powodów technicznych. W Kórniku druga próba, która nie byłaby możliwa gdyby nie wsparcie żony i teścia. Hurtem z Hanią i Zosią wybraliśmy się do Wielkopolski. Podoba mi się idea maratonu turystycznego – brak pomiaru czasu, nie ma napinki. Start 15-osobowych grup co 3 minuty, osoba wyznaczona do pilnowania spójności owej grupy. Tyle teorii. Po 160 kilometrach zostało nas pięciu a średnia wynosiła 35.8 km/h :D To zdaje się  jest turystyka aktywna. W tym miejscu przestało mi się chcieć bez żadnego powodu. Nie uzasadniał tego ani wiatr ani temperatura. Nogi, płuca i pikawa też były w porządku a tempo absolutnie mi odpowiadało. Złapałem muła i nie mogłem sobie z nim poradzić. Sięgnąłem po żel który niespodziewanie upadł mi na asfalt. Normalnie bym to zignorował ale nie tym razem. Wróciłem po niego. Chłopaki odjechali a ja miałem poczucie ulgi, że teraz to już w ogóle nic nie muszę – pojadę w takim tempie jak będę miał na to ochotę. Później zastanawiałem się czy tego żelu nie upuściłem celowo ale chyba nie… Po raz pierwszy swojego zachowania pożałowałem niemal od razu – jadąc za nimi nie zauważyłem, że skręcili i pomknąłem prosto. Odwrót. Odpaliłem mapę (do tej pory była uśpiona). Spotkałem chłopaka który wcześniej jechał z nami i odpadł. „Jesteś pewien że jedziesz dobrą drogą?” Nie był. „Masz mapę lub gps?” Nie miał. Luzak. Kilka minut później decyzji o porzuceniu grupy pożałowałem jeszcze bardziej. 40 kilometrowa prosta pod centralny wiatr. Nie jestem płaczliwy ale w tej sytuacji niewiele mi brakło. Gdyby nie perspektywa bufetu na końcu tej drogi krzyżowej to dał bym sobie pewnie spokój. Na bufecie lekkie zaskoczenie. Czwórka która jechała przede mną okazała się być właśnie odjeżdżającą trójką a czwarty – Krzysiek rozpoczynając obiad stwierdził, że nigdzie nie jedzie dopóki nie uzbiera się duża grupa. W międzyczasie przyjechało sporo Trzysetek. Z rozmów z nim wynikało, że żadna grupa na 500 km w najbliższym czasie się nie uzbiera. Pojechaliśmy więc we dwóch i była to trafna decyzja. Na zmiany przejechaliśmy aż do kolejnego bufetu. Jechało się fajnie – starałem się dawać długie zmiany (lemondka jest super); współtowarzysz poprosił nawet bym jechał ciut wolniej. Idylla skończyła się kilkanaście kilometrów przed Osieczną. Zlało nas. Oczywiście lepiej, że zlało nas przed bufetem niż po ale jednak. Bez pośpiechu przebieranie, gulasz, kawa, druga, trzecia… Start tuż przed 22.00 Jest słabo. Bardzo słabo. Gulasz się nie przyjął a kawy było zdecydowanie za dużo. Jedzie się strasznie. Krzysiek prowadzi a ja nie jestem w stanie wyjść na zmianę. Cola i suchary nie pomagają. Dopiero po jakiś dwóch godzinach na stacji benzynowej kupuję lekarstwo i jest zdecydowanie lepiej. Na metę docieramy przed czwartą. Medale i takie tam. Po sjeście jeszcze 15 km na kwaterę. Fajny kompan mi się trafił. Jest minimalistą – ciuchów na zmianę w zasadzie nie miał, mówił niewiele ale za to treściwie. Rowerowo nie dorastam mu do pięt. Tym bardziej jestem wdzięczny, że nie zostawił mnie po drodze – miał mnóstwo okazji :D. Jeśli zaś chodzi o samą organizację imprezy to jest ona kolejnym przykładem, że maratony na rowerzystów powinni organizować rowerzyści. Nie mam absolutnie żadnych zastrzeżeń. Jeśli zaś chodzi o drugi bufet to nie wiem jakiego rodzaju relacje łączą osoby tam będące z organizatorami ale byli oni nie tylko mili, uczynni etc. ale wręcz dumni, że organizują bufet. Szacun. Minus to wiatr no ale jak mawiają anarchiści wiatr wieje tam gdzie chce ;) no i nawierzchnia. Trafnie spuentował to mój towarzysz – „zobacz, ten asfalt w ogóle nie niesie nawet jak jest z wiatrem; dzisiejszy maraton nie jest najlepszą okazją do bicia rekordów życiowych”. To prawda – każdy kilometr trzeba było po prostu wyrwać. Ale spokojnie nie wymagam od organizatora by wylał 350 km nowego asfaltu, co najwyżej za rok przyjadę to na oponach 28. Tylko czy rower na takich oponach to jeszcze szosówka ? ;)
            Minęło kilka dni a ja nie znalazłem odpowiedzi na pierwotne pytanie – po co? Może po prostu nie ma odpowiedzi na tak zadane pytanie; nie wszystko musi mieć racjonalne uzasadnienie. Ciężko było. Ale nie fizycznie (mimo braku treningów) tylko bardziej psychicznie – jestem ciut za cienki na takie przebiegi. Sprzęt wymaga jedynie drobnych korekt ale głowa za to solidnego poukładania. Północ – Południe o którym myślałem nieśmiało, wybijam sobie drewnianym młotkiem z głowy. Nie ma mowy bym w tym roku zrobił coś podobnego ale za rok? Kto wie…

            Poza organizatorami szczególna wdzięczność dla mojej Żony bez wsparcia której ten wyjazd w ogóle nie byłby możliwy – już Friel twierdził, że wsparcie bliskich jest równie istotne jak trening ;)
 Cyferki: wg Polara 530,4 km czas netto 17.37 h; wg Stravy 527.1 km czas netto 17.37 h
Czas brutto (razem ze sjestą na mecie) 20.59 h 

4 komentarze:

  1. Wielki szacun. Jeszcze nie wyobrażam sobie przejechania takiego dystansu. 300 km. prawie mnie zmasakrowało. Pozdrawiam, Bitels.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki :) Myślę że dałbyś radę przy odpowiednim nastawieniu :) Co z żebrami ?

    OdpowiedzUsuń
  3. Pewnie wszystko się da, ale trzeba mierzyć siły na zamiary. Ból mięśni międzyżebrowych już prawie minął. Często tak mam na dłuższych trasach.

    OdpowiedzUsuń
  4. Może trzeba by to zdiagnozować ? Tak nie powinno się dziać...

    OdpowiedzUsuń